„Zakazane piosenki”, rozmowa z Danutą Szaflarską

2013-02-03 17:10:04

news-image

Początek Wytwórni. To było w kwietniu 1946 roku, przyjechałam na zdjęcia próbne do „Zakazanych piosenek”.

Dostałam talerz jajecznicy, ponieważ głodowaliśmy i w okupacji i podczas wojny, dlatego nigdy nie zapomnę tej jajecznicy. Jej smaku i wielkiego szczęścia.
Pojechałam tam jeszcze nie licząc na nic. W maju już podpisałam umowę.

Ekipa „Zakazanych piosenek” – to była ekipa przedwojenna. Wszyscy byli świetnymi fachowcami. Mieli jedną kamerę i jeden kran. Nic nie było, sprzęt był szabrowany chyba (śmiech…). Po wojnie był bałagan… To był najprawdopodobniej sprzęt z Berlina.

Na początku „Zakazane piosenki” miały być dokumentem. Właściwie, wszystko tam jest dokumentem poza naszą fabułą, naszym romansem. To był pomysł Starskiego, żeby zrobić z tego film fabularny. Autentyczne są piosenki, rozstrzelany chłopiec, który grał na skrzypcach, któremu dawałam na Nowym Świecie pieniążek; włączenie się głośników z wiadomościami polskimi przed Filharmonią. Wszystkie ważniejsze wydarzenia były autentyczne. Wszystkie obyczaje z tego okresu. Myśleliśmy, że film będzie tylko dla Warszawiaków, a już kilkadziesiąt lat minęło i cieszy się powodzeniem. Wszędzie pokazuje się grozę, tutaj pokazana jest walka piosenką i ulicą. To jest dokument tamtego czasu.

W tych latach szacunek dla aktorów był ogromny. Jurek Duszyński i ja byliśmy traktowani jak wielkie gwiazdy. Przez reżysera, scenarzystę i ekipę.
Była bieda, graliśmy w swoich ciuchach, potem mówili… „o bezczelna, chodzi w tym samym ubraniach, żeby wszyscy wiedzieli, ze to ona grała w filmie”. Zapłacili nam za „Zakazane piosenki” małe pieniądze, powiedzieli mi: „Jak pani chwyci, to będzie pani dyktowała warunki”.

Na I piętrze w Wytwórni było przeglądanie materiału. Nigdy nie oglądałam. Buczkowski powiedział mi, że nie mogę tego zobaczyć, bo jeśli mi się nie spodoba to mogę zmienić jemu postać.  Grałam teatralnie, dopiero zobaczyłam na premierze te zbliżenia, że robie miny (śmiech). On źle zrobił, że mi nie pokazał, bo skasowałabym nadmierne, teatralne granie.

Na planie panowała bardzo rodzinna atmosfera. Traktowali nas z wielką serdecznością. Bardzo często na planie odwiedzała nas żona Buczkowskiego, przychodziła z ich pieskiem (który zagrał również w „Zakazanych piosenkach”).

Łódź. To było niezwykłe miejsce po wojnie. Warszawa zniszczona, Kraków – nie chwyciło. Tu się skupiło wszystko. Literaci, filmowcy, aktorzy, teatr. To był rozkwit Łodzi. Wszyscy aktorzy mieszkali w Grandzie.  Myśmy się razem spotykali i w knajpach, był Albatros, w którym w ogródku rosło drzewo. Od Piotrkowskiej, mijając Grand Hotel. Prowadziły ten lokal panie z dobrego domu. Żona Rudzkiego. Literaci, filmowcy, aktorzy. Spotykaliśmy się tutaj wszyscy.  Pamiętam, któregoś razu siedziałam na barowym stołku, siedział też mężczyzna, chyba podpity, zaczął się kiwać, przechylił się na mnie i… poleciałam razem ze stołkiem (śmiech). Spotykaliśmy się również w Malinowej.

W trakcie kręcenia spotykaliśmy się towarzysko. W Grand Hotelu była mała knajpka, którą nazywano Kurwidołek (śmiech). W tym kurwidołku, z Chojnacką chodziłyśmy na raki. Całe gary zamawiałyśmy. Jak kończyły się zdjęcia był zwyczaj organizowania bankietów, zwykle na hali. Rozstawiane były stoły, chleb, kiełbasa, wódeczka. Jeszcze długo później te bankiet odbywały się na hali nie w lokalach. Bardzo tą Łąkową lubiliśmy.

Podczas zdjęć realizowanych w Warszawie, na gruzach, nie było żywego człowieka. Mieliśmy opaski jak powstańcy. Nagle zjawiła się staruszka, mówiąc: ”Nie widzieliście Franka? Mojego syna. Wyszedł do powstania i jeszcze nie wrócił”. Myślała, że jesteśmy z powstania… 

Opublikuj